To już koniec sezonu, a widać, że pan wciąż mocno zabiegany…
Tak, bo to, czy będziemy w następnym sezonie grać dobrą piłkę, zależy od decyzji, jakie podejmiemy teraz, w następnym miesiącu lub dwóch. Odbywa się wiele spotkań, pojawia się olbrzymi temat transferów, przy których pomagam. Prowadzę też rozmowy z zawodnikami – podsumowujemy ten sezon i mówimy o oczekiwaniach na następny.
Jakie miał pan cele na ten sezon?
Moim głównym celem było to, żeby grać dobrą piłkę nożną. Taką, która będzie się podobała i sprawi, że ludzie będą przychodzili na stadion i będą się identyfikować z tą drużyną. Wiedziałem, że jeśli uda mi się to osiągnąć, wyniki będą konsekwencją tego działania. Myślę, że gdyby we wrześniu ktoś mi powiedział, że zdobędziemy tyle punktów, ile zdobyliśmy i będziemy grali w europejskich pucharach, to byłbym zadowolony.
Na początku ustawił pan sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Już we wrześniu został pan trenerem miesiąca Ekstraklasy.
W pierwszych miesiącach wyniki były na tyle dobre, że rozbudziły apetyt na więcej, ale ja od początku podchodziłem do tego z rozsądkiem. Uważam, że wykonaliśmy w tym sezonie kawał dobrej roboty, a jesteśmy dopiero w fazie budowania fundamentów.
Czyli jest pan zadowolony z tego sezonu?
Gdy popatrzę na czas między grudniem a marcem, to czuję niedosyt. Za dużo było porażek. Jeśli chcemy być dobrą drużyną, nie możemy tyle przegrywać. W zbyt wielu meczach graliśmy słabo. Ale pierwsze trzy i ostatnie dwa miesiące były dobre. Na koniec liczy się oczywiście całokształt. Gdybyśmy nie mieli słabszego okresu, bylibyśmy Mistrzem Polski. Ale dla nas to nie jest jeszcze ten moment. Takie są realia. Jednak w piłce nożnej najwspanialsze jest to, że pozwala nam marzyć…
Zmniejszyliśmy dystans do mistrza, wicemistrza i trzeciego miejsca w Ekstraklasie. Choć nadal jest on spory. Jedyny sposób, aby znowu go zmniejszyć, to praca.
Jak według pana gra w europejskich pucharach wpłynie na drużynę?
Bardzo motywująco. To coś, na co pracowali cały rok. Teraz zadaniem moim i klubu jest rozwinąć drużynę tak, by miała szansę na osiągnięcie fazy grupowej.
Jakie cechy u piłkarzy ceni pan najbardziej?
Najważniejsza jest jakość. Chodzi o umiejętności techniczne, taktyczne, motoryczne, ale i osobowość. Jedni zawodnicy to indywidualiści, inni są bardziej komunikatywni. To normalne. Ale generalnie zgadzać się musi cała „mieszanka”. Cechą wspólną wszystkich musi być profesjonalizm, etos pracy, odpowiedni poziom koncentracji, radzenie sobie z presją.
Jest pan młodym trenerem. Czy wiek stanowił jakąś trudność w budowaniu relacji w sztabie szkoleniowym i z zawodnikami?
Trenerem jestem od 14 lat. Na początku młody wiek był dla mnie troszkę problematyczny. Nie czułem się pewnie i komfortowo, mając zawodników starszych od siebie. Ale dziś jestem bardziej doświadczony i wiem, że mój wiek nie odgrywa roli. Wśród zawodników i trenerów nie liczy się, ile mam lat. Szacunek zdobywa się dzięki jakości, jaką się oferuje, dzięki codziennej pracy. Liczy się tylko ostatni mecz. Czasem swoim zawodnikom daję taki przykład: gdyby Lewandowski rozegrał 10 meczów bez bramki, zaliczając same straty, to nikt by go nie wystawił w 11 meczu. W piłce nożnej pamięć jest krótkotrwała. Dlatego ja też codziennie przychodząc do pracy chcę ją wykonać jak najlepiej. Tak się zyskuje szacunek.
I wygląda na to, że pan to osiągnął. Członkowie sztabu wypowiadają się o panu w samych superlatywach. Nie tylko o pana warsztacie, ale też o takich zwykłych ludzkich relacjach.
Piłka nożna nauczyła mnie pokory, więc w dobrych momentach zawsze wiem, że zły moment może być tuż za rogiem i trzeba być na to przygotowanym. Wiem też, że sukcesu nigdy nie osiąga się samemu. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak w krótkim czasie udało mi się zbudować sztab. To, co przez te 9 miesięcy udało nam się wypracować, jest dla mnie bardzo wartościowe.
Zaczynał pan swoją karierę trenerską w Niemczech. Teraz pracuje pan w Polsce. Jakie są różnice w podejściu do futbolu w tych krajach?
Trudno jest porównywać kraje. To byłoby niesprawiedliwe. W Niemczech jest inna kultura piłki nożnej – wychodzenia razem na stadiony, oglądania meczów w barach, w knajpach. W Kolonii, gdzie spędziłem większość życia, jest tak, że jak gra FC Koln, to nie ma żywej duszy na ulicach. U nas też trzeba przyciągnąć kibiców na stadion – tak, jak w ostatnich dwóch meczach ze Stalą i Pogonią. To potrzebne, bo gdy są kibice, są większe emocje i jest dużo większe prawdopodobieństwo, że drużyna zagra dobrze. A to z kolei przyciągnie jeszcze więcej kibiców na kolejne mecze.
Czyli piłkarze potrzebują kibiców?
Piłkarze potrzebują kibiców, a kibice potrzebują dobrych piłkarzy. Ludzie nie przyjdą oglądać piłki nożnej na średnim poziomie. Ja bym nie poszedł do kina czy do filharmonii oglądać lub słuchać czegoś średniego. Dlatego musimy starać się grać jak najlepiej. Dawać szansę dobrym, ciekawym, młodym zawodnikom.
Uczył się pan w tej samej szkole trenerskiej, co Jurgen Klopp, Thomas Tuchel i Hansy Flick. Studiował pan w Los Angeles… Jak to wpłynęło na pana warsztat pracy?
Dało mi to możliwość spotkania i pracy z wieloma ciekawymi osobami. Mogłem uczyć się od ludzi pracujących na najwyższym poziomie. Dziś wiem, do czego dążę. Życzę każdemu, aby na swojej drodze spotkał takie osoby, jakie ja poznałem. W życiu młodego człowieka to może być kluczowe.
O kim mowa?
Jedną z takich osób jest Bob Bradley, który był trenerem reprezentacji USA czy Egiptu. Zbudował wiele drużyn i piłkarzy.
Będąc w jego sztabie, współpracował pan m.in. z Mohamedem Salahem. Jak pan to wspomina?
Cieszę się, że go poznałem na tak wczesnym etapie rozwoju. Młodego, bardzo ambitnego, utalentowanego człowieka. Skupionego i skoncentrowanego na celu. Z radością obserwuję, jak dzięki jego pracy i dobrym decyzjom rozwinęło się jego życie. Gdy z nim współpracowałem, miał 18 czy 19 lat. Teraz ma 29. W ciągu 10 lat przeszedł drogę od cichego chłopaka, nie mówiącego w żadnym innym języku niż arabski, do piłkarza światowego formatu, angażującego się w tyle ważnych tematów. To jest inspirująca droga, pokazująca, że wszystko jest możliwe.
A czy pana decyzja o przyjściu do Lechii była dobra? Jak pan się tu czuje?
Bardzo doceniam możliwość pracy w Lechii Gdańsk. Robię to z pasją. Codzienna współpraca z zespołem i sztabem sprawia mi dużą przyjemność. Ale brakuje mi rodziny, która został w Niemczech, więc jest to połączone z wyrzeczeniami. Taka jest praca trenera. Kiedyś wyobrażałem to sobie inaczej. Trudno jest godzić taki zawód z byciem dobrym tatą czy mężem.
Jak panu się to udaje?
Mamy mocną więź, więc sobie radzimy. Dla mnie rodzina jest najważniejsza. Kiedy jest dzień, żeby polecieć do domu, to lecę. Ale wiem też kiedy jest moment, gdy muszę w 100% oddać się pracy. Moja żona i córka często mnie odwiedzają. Przychodzą na mecze, są ze mnie dumne. Emocjonalnie są związane z Lechią. Ja też często latam do domu, bo z Gdańska jest wiele lotów. Gdybym nie mógł regularnie widzieć rodziny, to zrezygnowałbym z pracy, nie ważne jakiej.
A czy pana rodzina ma jakieś ulubione miejsca w Gdańsku?
Gdańsk ma wiele super restauracji, do których lubimy razem chodzić. Do tego plaża, morze, wiele możliwości do spacerów. Moja rodzina regularnie jest też na naszym stadionie.
Jak pan spędza wolny czas?
Chodzimy z rodziną na spacery, basen, plaże. Robimy to, co każda rodzina. W sumie nie ważne co robimy, ważne, że jesteśmy razem. Nie mogę doczekać się wspólnego urlopu. Na tydzień wyjedziemy w góry, do południowego Tyrolu.
W takim razie udanych wakacji!