Dokładnie 40 lat temu Lechia Gdańsk jako zwycięzca Pucharu Polski rozegrała swój pierwszy mecz w międzynarodowych rozgrywkach. Wyjazdowe starcie z Juventusem Turyn w ramach Pucharu Zdobywców Pucharów zakończyło się sromotną porażką. Mimo to cały dwumecz ze Starą Damą po dziś dzień uznawany jest za jeden z najważniejszych i najpiękniejszych momentów w historii gdańskiego klubu.
Początek lat 80. Gdańsk jest miejscem wielu historycznych wydarzeń. Strajk w Stoczni Gdańskiej czy podpisanie porozumień sierpniowych i założenie NSZZ „Solidarność”. Niezwykle ważny element zjednoczenia gdańskiej społeczności stanowi także Lechia – lokalny klub, z którym kibice są na dobre i na złe. Akurat w tym momencie dzieje się to drugie. Lechia w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy pogrąża się w III lidze. Mało kto myśli wtedy o wielkim sukcesie, który nadciąga przecież wielkimi krokami.
Odmłodzony zespół pod wodzą wywodzącego się z Gdańska nowego trenera, Jerzego Jastrzębowskiego sprawia jednak ogromną sensację. W Pucharze Polski począwszy od 1/16 finału lechiści odprawiają z kwitkiem każdego kolejnego rywala (z ówczesnego topu: Widzew Łódź, Śląsk Wrocław, Zagłębie Sosnowiec i Ruch Chorzów). W finale 2:1 pokonują inną rewelację rozgrywek – Piasta Gliwice i jako pierwszy polski zespół w historii z III ligi otrzymuje przepustkę na grę w europejskim Pucharze Zdobywców Pucharów. Nawiasem mówiąc – Biało-Zieloni wygrywają ligę i w kolejnym sezonie wystąpią już na zapleczu elity. Tak wspominają to wydarzenie po latach:
„Byliśmy prawdziwą drużyną… Z krwi i kości. Jako wychowankowie w większości wychodząc na boisko „gryźliśmy trawę”. Sztab szkoleniowy z Jerzym Jastrzębowskim na czele dodał nam wiary w siebie. Wpajał w nas, żebyśmy uwierzyli w swoje umiejętności. Czasem przychodziły mecze, w których graliśmy gorzej lub byliśmy na papierze słabsi od rywala, ale dzięki zgraniu – na boisku i poza nim – byliśmy przygotowani do odnoszenia spektakularnych sukcesów… Oczywiście poprzez ciężką pracę” – opowiada Zbigniew Kowalski, ówczesny lewy obrońca Lechii Gdańsk.
Cóż… Los bywa przewortny. Już na otwarcie europejskich rozgrywek skojarzył gdańszczan z potęgą Starego Kontynentu – Juventusem Turyn. W zespole z Włoch wystąpili wtedy m.in. aktualni mistrzowie świata – Antonio Cabrini, Claudio Gentile czy sam król strzelców imprezy, Paolo Rossi. Był także Michel Platini oraz polska gwiazda – Zbigniew Boniek, który w jednym z wywiadów powiedział wówczas dość ironicznie: „Wynik losowania uważam za bardzo szczęśliwy dla gdańszczan, bowiem mówiąc po widzewsku, jak spaść, to z dobrego konia”. Nie pomylił się… Od samego początku wyjazdowego starcia łatwo Lechii nie było i 14 września Stara Dama była sprawcą pogromu aż… 7:0. W tym momencie losy dwumeczu były już praktycznie przesądzone…
„To był czas, kiedy Juventus w swojej lidze ogrywał każdego. A wyniki jakie padały wcale nie różniły się od naszego. Mimo porażki ten mecz dodał nam pewności siebie, a niektórym zawodnikom, takim jak Jacek Grembocki, Dariusz Wójtowicz czy Andrzej Marchel otworzył drzwi do świata wielkiego futbolu. W rewanżu to była też doskonała promocja dla miasta. Nie dziwię się, że kibice do dziś wspominają mecz z Juventusem. To było fantastyczne widowisko, a ja mam do dzisiaj obraz pękającego w szwach stadionu przy Traugutta w Gdańsku. Tego nie da się zapomnieć. Dzięki temu chłopacy uwierzyli, że rywalizować można z każdym. Trzeba tylko zostawić serce na boisku. Podkreślam jednak rolę trenerów Józefa Gładysza i Jerzego Jastrzębowskiego. Oni zbudowali zespół, który okazał się monolitem. Do dziś się trzymamy, chociaż niektórzy niestety już od nas odeszli” – mówi Lech Kulwicki, ówczesny obrońca i kapitan Lechii Gdańsk.
Kadr z transmisji TVP – Juventus Turyn – Lechia Gdańsk
Dowodem przyjaźni, która pozostała między zdobywcami Pucharu Polski z sezonu 1982/83 jest chociażby dzisiejsze spotkanie w Muzeum Lechii Gdańsk na Polsat Plus Arenie Gdańsk.