Jakub Arak do niedawna był zawodnikiem Lechii Gdańsk, a przed kilkoma dniami z Rakowem Częstochowa zdobył Puchar Polski, a obecnie walczy o srebrny medal w PKO BP Ekstraklasie. Przy okazji może pomóc swoim byłym kolegom wywalczyć 4. miejsce w lidze. Poniżej prezentujemy zapis krótkiej rozmowy z naszym byłym zawodnikiem.
Na wstępie gratulujemy zdobycia Pucharu Polski! To twoje drugie takie trofeum na przestrzeni ostatnich trzech sezonów. Jak się z tym czujesz?
To wspaniałe uczucie, gdy zwieńczeniem starań sportowca jest zdobycie trofeum. Tak się złożyło, że kluby, w których byłem od 3 lat z rzędu grają w finale Pucharu Polski. To był jednak dopiero pierwszy finał, w którym mogłem zagrać. Tym bardziej doceniam naszą wygraną, że od trzech sezonów ciężej jest dojść do finału. Rozgrywa się tylko jeden mecz i w takiej sytuacji łatwo o potknięcie, bo nie ma kiedy odrobić ewentualnych błędów z pierwszego spotkania.
Historia okazała się przewrotna, bo najpierw odpadłeś z rywalizacji o Puchar Polski z Lechią, ale potem przeszedłeś do Rakowa Częstochowa, który wciąż walczył o to trofeum i ostatecznie je zdobyłeś.
Tak w sporcie bywa. Być może dzięki temu było mi łatwiej w finale, bo po każdej porażce trzeba się podnieść. Słowo rehabilitacja nawet w tym przypadku gra pierwszoplanową rolę. Po długim czasie zmagania się z kontuzjami, przyszedł czas rehabilitacji najpierw w gabinetach fizjoterapeutów, a teraz na boisku.
Twoja bramka strzelona w półfinale Pucharu Polski miała duży wpływ na końcowy sukces Rakowa. To było twoje pierwsze trafienie po dłuższej przerwie. Poczułeś ulgę, kiedy piłka wpadła do siatki?
Na pewno bardzo się cieszyłem, bo pomogłem drużynie i awansowaliśmy do finału. To był nasz cel na 100-lecie klubu. Dla mnie ten mecz miał podwójne znaczenie, bo 2 lata wcześniej na tym samym boisku, nawet w tym samym polu karnym zerwałem więzadła krzyżowe. Teraz się podniosłem i spiąłem to klamrą. Czułem radość, bo w ostatnim czasie nie było łatwo, ale teraz powinno być z górki – przynajmniej pod kątem zdrowia.
W niedzielę w finale Fortuna Pucharu Polski pojawiłeś się na murawie w 68. minucie przy jednobramkowym prowadzeniu Arki. Po twoim wejściu zdobyliście dwie bramki i ostatecznie wygraliście to spotkanie. Jak to wyglądało z perspektywy murawy?
Na pewno ten mecz był dla nas bardzo trudny. Byliśmy faworytem, a to wiąże się z dużą presją. Jednocześnie czuliśmy, że dysponujemy większym potencjałem od drużyny z Gdyni. Arka groźnie kontrowała i udało im się strzelić bramkę, ale wchodząc na boisko byłem pełen wiary, że jesteśmy w stanie odwrócić losy tego meczu. Cieszę się, że udało się ustalić wynik jeszcze przed dogrywką, bo wtedy drużyny często nastawiają się na bronienie wyniku i ciężko atakować.
Jak wiadomo w finale Waszym rywalem była Arka Gdynia. Biorąc pod uwagę to, że spędziłeś kilka lat w Gdańsku miało to dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie? Patrząc na wyniki derbów Trójmiasta i ostatnią wygraną można powiedzieć, że wygrywanie z drużyną z Gdyni to dla Ciebie norma?
Licząc moje początki w Victorii Głosków Raków to siódmy klub w mojej karierze, więc już kilka razy zmieniały się bieguny, kiedy grałem mecze przyjaźni, albo wręcz przeciwnie. Dla mnie przeciwnik w tym meczu nie stanowił większej różnicy, może dlatego, że z niektórymi zawodnikami znamy się od długiego czasu. Kontaktujemy się poza boiskiem i tylko na placu gry rywalizujemy o wygraną.
Po przejściu do Rakowa poza jednym spotkaniem we wszystkich meczach wyszedłeś na boisko. Wcześniej przez długi okres – głównie ze względu na kontuzje – nie grałeś zbyt wiele. Byłeś gotowy do gry od razu?
Fizycznie czuję się bardzo dobrze, ale specyfika pracy i założenia taktyczne tutaj są inne. Musiałem się zaadaptować, ale sama przerwa nie miała dla mnie większego znaczenia. Na pewno jest to również zasługa dużej pracy, którą wykonaliśmy w Gdańsku z fizjoterapeutami i sztabem szkoleniowym. W Lechii po powrocie po kontuzji zagrałem kilka meczów i czułem się coraz lepiej. Efekty tej pracy widać teraz w Rakowie.
Co ważne, od momentu Twojego przyjścia do Częstochowy Raków nie przegrał meczu. Czy można powiedzieć, że Jakub Arak przynosi szczęście Rakowowi?
W szatni nawet trochę żartujemy na ten temat, czasem ktoś znajomy przyśle wiadomość i zwróci na to uwagę. Jak pokazała moja dotychczasowa kariera, nie zawsze tak jest, ale staram się zawsze grać najlepiej jak potrafię i być jednocześnie dobrym duchem drużyny. Na pewno sam o sobie nie powiedziałbym, że przynoszę szczęście. Nie emocjonuję się tym, bo na końcowy wynik ma wpływ ponad 20 zawodników, którzy tworzą drużynę. Ja jestem jednym z nich i znam swoją rolę. Jeśli każdy z nas będzie dobrze wywiązywał się ze swoich zadań, wtedy jestem spokojny o wynik.
W Gdańsku i Częstochowie spotkałeś się z trenerami, którzy mają ciekawy warsztat szkoleniowy. Jakie dostrzegasz główne różnice w treningach i meczach pomiędzy Markiem Papszunem i Piotrem Stokowcem?
Każdy trener ma swój model i tryb pracy. Z tego wynikają różnice w założeniach i zadaniach, które powierza zawodnikom, dlatego ciężko to porównywać. Jeśli chodzi o intensywność, to treningi są porównywalne. Na pewno różni się taktyka, bo Raków od 5 lat gra trzema obrońcami z tyłu, przez co system gry jest zupełnie inny. To się przekłada na inny sposób gry w obronie, ataku, przy przejściach. Na pewno jednak cieszę się, że w ostatnich latach trafiam na dobrych fachowców i profesjonalistów, bo każdy z nich wnosi coś do mojego rozwoju.
Nie jest tajemnicą, że masz szeroką wiedzę nt. piłki nożnej, ale nie tylko. Koledzy z szatni w Gdańsku mówili, że jesteś chodzącą encyklopedią. Czy po zakończeniu kariery chciałbyś kontynuować swoją pracę w sporcie? Kiedyś wspominałeś, że mógłbyś pracować jako trener…
Rzeczywiście po zakończeniu kariery chciałbym zostać blisko piłki, być może uda się pracować jako trener. Podczas pobytu w Gdańsku dużo rozmawiałem ze Zbyszkiem Oszmaną, świetnym analitykiem – zwłaszcza od strony czysto technicznej. To miało również duży wpływ na mój rozwój i podniosło mój poziom świadomości piłkarskiej. Osobiście wolałbym jednak więcej czasu spędzać na boisku. Nie wyobrażam sobie życia bez piłki i czas pokaże, co rzeczywiście będę robił. Powoli stawiam pierwsze kroki w kierunku wykształcenia trenerskiego, uczestniczę w różnych kursach, videokonferencjach. Na poważne zajęcie się tym tematem przyjdzie pewnie czas po zakończeniu gry.
Czego możemy życzyć Kubie Arakowi w najbliższym czasie?
Zdrowia, to najważniejsze dla piłkarza, ale też dla najbliższych – bo zawodnicy z reguły w swoich rodzinach znajdują duże wsparcie i tak jest w moim przypadku. Jeśli chodzi o cele sportowe, to gdy będzie zdrowie, jestem spokojny. W tym sezonie już jeden cel osiągnęliśmy i zostały jeszcze dwa mecze, w których będziemy chcieli udowodnić, że stać nas przynajmniej na drugie miejsce w lidze. Jeśli przy tej okazji uda się pomóc drużynie Lechii, na pewno będę się cieszył podwójnie