Niedawno z okazji pierwszej „rocznicy” gry w Biało-Zielonych barwach rozmawialiśmy z Rafałem Pietrzakiem. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Łukaszem Zwolińskim, który również ostatnie 12 miesięcy spędził w Gdańsku i opowiedział nam o tym, jak postrzega Gdańsk, dlaczego ostatni rok był dla niego pozytywny i jak zmieniał obiegową opinię o piłkarzach.
W minionym roku dużo się wydarzyło – transfer, powrót do Polski, narodziny córki, ale do tego coś, co odcisnęło duże piętno na wszystkich, czyli pandemia koronawirusa. Dużo zmian, jak na jeden rok. Jak byś go ocenił?
Cały 2020 rok, mimo pandemii, której nikt z nas nie planował, uważam za bardzo udany. W Chorwacji pokazałem na co mnie stać, więc cieszę się, że mogłem wrócić do Polski z podniesioną głową. Moja żona była w ciąży, potem na świat przyszła nasza córka – Gaia. Miniony rok przyniósł bardzo dużo zmian w moim życiu, ale na szczęście były to głównie zmiany pozytywne. Cieszę się, że cała moja rodzina jest zdrowa, dlatego pomijając pandemię jestem z tego roku zadowolony i był on dla mnie wyjątkowy.
Pochodzisz z portowego miasta. Czy to miało znaczenie przy przenosinach nad morze? Jak Ci się żyje w Gdańsku?
Gdy z moją żoną myśleliśmy o miejscu w Polsce, gdzie chcielibyśmy mieszkać, to w pierwszej kolejności wybór padał na Gdańsk. To niesamowite, że mogę grać i mieszkać w miejscu, które mi odpowiada pod praktycznie każdym względem. Mieszkamy tuż przy plaży, jest tu wiele pięknych miejsc, które idealnie nadają się na rodzinne spacery. Zwiedziłem już kawałek świata, ale do życia Gdańsk jest naprawdę fantastyczny.
Wyjazd za granicę bardziej Cię rozwinął jako piłkarza czy jako człowieka?
Rozwinął mnie w obydwu aspektach. Nabrałem tam sporo cennego doświadczenia. W końcu zacząłem też regularnie grać, trener mi zaufał i mogłem się odwdzięczyć dobrą grą i strzelonymi bramkami. Te półtora roku, które spędziłem w Chorwacji, pomogło mi piłkarsko, bo liga była na wysokim poziomie a gra tamtejszych zespołów skupia się na ofensywie. Dla mnie jako napastnika był to kolejny plus, bo padało dużo bramek. Dzięki temu przez niecałe półtora roku zaliczyłem dla Goricy 23 trafienia. Dodatkowo poznałem nową kulturę, nowy sposób gry, wiele nowych osób w tym wielu świetnych piłkarzy. Miałem okazję poznać wielu fantastycznych ludzi, ale też wciągnął mnie chorwacki styl życia. Bardzo mi się to spodobało. Chorwaci mają więcej luzu i bardzo pozytywnie podchodzą do życia. Mam wrażenie, że w Polsce często nie doceniamy tych małych fajnych chwil, które są niezwykle ważne i właśnie tego się nauczyłem w Chorwacji – żeby czasem stanąć w miejscu i docenić to, co się ma. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że ten wyjazd dał mi wiele na boisku, ale równie dużo pozytywnych zmian wniósł do mojego życia prywatnego.
Czego brakowało Ci w Chorwacji? Jakie są różnice?
Nie ukrywam, że będąc w Chorwacji brakowało mi tego, co jest w Polsce. Kibice, stadiony, oprawa, całe to „opakowanie” – można śmiało powiedzieć, że pod tym względem Polska jest w topie Europy. Brakowało mi grania przy pełnych trybunach. W Chorwacji kluby mają starsze stadiony, można je porównać do tego, co było w Polsce przed Euro 2012. Są to starsze, bardziej kameralne obiekty, dlatego tych kibiców też przychodziło mniej. Kiedy grałem w Goricy, to na mecze przychodziło 1000-3000 osób. Na meczach z Hajdukiem Split czy Dinamem Zagreb było więcej osób, ale można powiedzieć, że to były wyjątki. Na pewno brakowało mi tej całej otoczki, która panuje chociażby w rodzimej Ekstraklasie.
Jak po roku oceniasz przenosiny do Lechii? Zaliczyłeś bardzo dobrą rundę wiosenną, strzelałeś ważne bramki, a do tego w 2020 roku byłeś najskuteczniejszym Polakiem w całej lidze. W obecnym sezonie masz na koncie łącznie w Ekstraklasie i Pucharze Polski 6 bramek. Czy to Cię zadowala?
Stać mnie na więcej, ale z drugiej strony jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę rozegranych meczów i minut spędzonych na boisku, to wystawił bym sobie ocenę 4 na 5. Myślę o każdym kolejnym treningu, najbliższym meczu i staram się nie wybiegać daleko w przyszłość. Poziom, który prezentuję osiągnąłem dzięki ciężkiej pracy i ambicji. Z tego samego powodu zawsze chcę grać jak najwięcej, wygrywać i strzelać bramki, dlatego dla mnie to jest tylko 6 bramek. Dlatego ciężko jest mi siedzieć na ławce, bo zawsze chcę pomóc kolegom będąc na boisku. Nie jest łatwo być jokerem, a taka rola często przypada mi w udziale. Teraz też trochę meczów mi uciekło przez uraz, nie grałem tylu minut, ile bym chciał, ale jestem bardzo głodny bramek, głodny sukcesów i chcę z Lechią osiągnąć jak najwięcej.
A na co stać Lechię w tym sezonie? Z jednej strony wyniki były poniżej oczekiwań kibiców, ale z drugiej strony po trzech wygranych z rzędu jesteście na 4. miejscu i strata do Rakowa, który zajmuje 3. miejsce wynosi zaledwie 5 „oczek”.
Nasza liga jest bardzo nieprzewidywalna. W jednym momencie możesz czuć oddech drużyn, które bronią się przed spadkiem, a wygrasz dwa mecze i nagle zbliżasz się do czołówki. W żadnym momencie nie można się załamywać, bo nasza sytuacja pokazuje, jak to wszystko szybko się zmienia. Ja uważam, że ci, co skreślili Lechię, byli w dużym błędzie. Nie chcę pompować balonika, ale stać nas na dużo lepsze wyniki i ja w to wierzę. Wiem, z jakimi zawodnikami trenuję na co dzień i uważam, że mamy naprawdę bardzo dobry, poukładany zespół.
Jeszcze niedawno byłeś w Pogoni Szczecin, gdzie zaczynałeś jako młody chłopak, a teraz jesteś już jednym z bardziej doświadczonych zawodników w naszym młodym zespole. Jak się odnajdujesz w roli, w której to Ty wspierasz młodszych swoim doświadczeniem?
Czas faktycznie leci bardzo szybko! Wychodzę z założenia, że nawet jak jeszcze byłem młodszym zawodnikiem i ktoś jeszcze młodszy niż ja potrzebował pomocy, to starałem się zawsze pomagać. Rozumiem, że teraz mam już inną rolę w drużynie trenera Stokowca, jestem jednym z jej liderów i staram się z tej roli jak najlepiej wywiązywać. Zawsze staram się jakoś podpowiadać młodym zawodnikom. Ja w wieku 16 lat byłem w zespole juniorów starszych oraz rezerw i tylko sporadycznie byłem zapraszany na treningi pierwszego zespołu. Widzę, jaka to jest różnica teraz, kiedy młodzież może praktycznie od samego początku podpatrywać starszych zawodników i też wiem, jaka to może być dla nich wartość dodana. Sam to przerabiałem, bo wiem ile podglądanie tych bardziej doświadczonych napastników mi dało. Mamy wielu zdolnych młodych zawodników w szatni i to tylko kwestia czasu i ich ciężkiej pracy, kiedy będą mogli stanowić o sile zespołu.
Kariera czy przygoda z piłką? Do którego „obozu” należysz?
Wydaję mi się, że to jest połączone. Jeżeli nie traktujemy tego jako przygody, jako czegoś, co kochamy, to nie robi się kariery. Najpierw zaczynamy przygodę, a potem to stopniowo się zmienia. Ja uważam, że w moim przypadku to jest zarówno przygoda jak i kariera. Bardzo się z tego cieszę i wiem, że to nie jest sufit, że to nie jest jeszcze koniec i mogę jeszcze wiele przeżyć i wiele osiągnąć. Czas leci, już trochę w swoim życiu widziałem, ale jeszcze nie kończę kariery i jestem pewny, że wiele przede mną.
Powiedziałeś, że nie uważasz się za utalentowanego zawodnika, a wszystko, co osiągnąłeś, to zasługa ciężkiej pracy. Zakładam, że kiedy wchodziłeś do seniorskiej szatni to 150 meczów na poziomie Ekstraklasy oraz udany wyjazd za granicę brałbyś w ciemno. Jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś do tej pory?
Tak, jestem zadowolony i uważam, że gdyby nie ta ciężka praca, to Łukasz Zwoliński nie miałby tylu meczów na poziomie Ekstraklasy oraz udanego wyjazdu do Chorwacji. Widziałem wielu zawodników, którzy byli bardziej utalentowani, ale to pokazuje, że bez pracy nie jesteś w stanie wejść na odpowiedni poziom. Godziny zostawania po treningach, indywidualnych zajęć, czy dodatkowych ćwiczeń teraz przynoszą efekty. To jest dla mnie taka mała nagroda, ale wciąż uważam, że nie osiągnąłem jeszcze szczytu moich możliwości i jeszcze kawał drogi przede mną. Można powiedzieć, że jest to dopiero początek.
Piłka piłką, ale przy tym wszystkim nie zapomniałeś o edukacji. Obronienie pracy magisterskiej jeszcze w czasie, kiedy ta kariera piłkarska trwa, nie jest powszechne. O czym pisałeś swoją pracę?
Temat mojej pracy magisterskiej to „Analiza przygotowania motorycznego piłkarzy nożnych Morskiego Klubu Sportowego Pogoń Szczecin w rundzie jesiennej sezonu 2018/2019”. Dzięki temu, że musiałem zgłębić temat przygotowania fizycznego, teraz zdecydowanie więcej rozumiem z tego obszaru. W swojej pracy pisałem o przygotowaniu motorycznym piłkarzy Pogoni z podziałem na konkretne pozycje. Teraz, kiedy na co dzień mamy styczność z raportami fitness, to jest mi łatwiej je rozumieć, przez co jeszcze więcej mogę z nich wyciągnąć dla siebie. Życie piłkarza jest takie, że zazwyczaj jesteśmy „na walizkach” i wiemy, jak niewiele osób skupia się na studiach lub w ogóle ma warunki do ich podjęcia. Ja miałem to szczęście, że przez dłuższy czas byłem w Szczecinie, przez co mogłem względnie spokojnie obronić pracę licencjacką. Przez to, że byłem na miejscu, wykładowcy mieli okazję mnie poznać. Dodatkowo miałem to szczęście, że moim promotorem i mentorem na uczelni był trener przygotowania fizycznego Rafał Buryta. Wciąż nie byłoby to takie proste gdyby nie wsparcie i wyrozumiałość mojej żony Inez. Mogę z ręką na sercu przyznać, że gdyby nie ona, to dzisiaj byłbym „tylko” piłkarzem. Gdy po wygranym meczu miałem ochotę odpocząć Inez mówiła krótko – „Nie interesuje mnie to”. W efekcie w poniedziałek rano stawiałem się na zajęciach z antropomotoryki. Cieszę się, że z Sebastianem Rudolem mogliśmy zmienić to, jak piłkarze są postrzegani na uczelni i przynajmniej w części zmienić obiegowe opinie o piłkarzach.
Czego życzyć Łukaszowi Zwolińskiemu w nadchodzących miesiącach?
Zdrowia i tego, co lubi każdy piłkarz czyli jak najwięcej minut na boisku. Wtedy wszystko, czego oczekują kibice, trenerzy oraz Klub będzie do spełnienia.