Rozmowa z Patrykiem Dittmerem, kierownikiem drużyny Lechii Gdańsk.
Jakie są pana zadania jako kierownika drużyny?
W dzisiejszych czasach kierownik to jest taki konsjerż (concjerge), czyli osoba od wszystkiego (śmiech – przyp. red.) Moim zadaniem jest pomoc drużynie w zaplanowaniu i ogarnięciu jej życia także poza treningiem. Np. ostatnio Bassekou Diabaté musiał polecieć do swojego domu w Mali. Ze względu na pewne bariery komunikacyjne, zorganizowałem kierowcę, który go odbierze z lotniska i przywiezie do Gdańska. Niestety jego lot przebukowano, a ta wiadomość do mnie nie dotarła. Kierowca dzwonił, że czeka na Diabaté, a go nie ma. Trzeba było wszystko wyjaśniać i organizować jeszcze raz. Czasem zdarzają się jakieś problemy na lotniskach, zagubione dokumenty, albo bagaż. Ale moje zadania to również organizacja wyjazdu na mecz – noclegu, wyżywienia, itp., albo transportu z naszej szatni z Areny Gdańsk na boisko treningowe przy ul. Traugutta. Poza tym przekazywanie planów treningowych, jedzenia na treningi, przesyłanie różnych dokumentów, po prostu pilnowanie.
Wkrótce jedziemy na obóz do Cetniewa. Staram się wszystko zaplanować tak, aby piłkarze mieli tam jak największy komfort i mogli skupić się na pracy. Obowiązków jest sporo, bo w kadrze jest 26 zawodników, do tego sztab, a ja pomocy nie odmawiam (śmiech – przyp. red.).
Czyli piłkarze mogą do pana przyjść ze wszystkim? Chociażby z prośbą o znalezienie im lekarza czy załatwienie spraw w urzędzie?
Tak, ostatnio np. szukałem i umawiałem jednego z nich do laryngologa. Teraz biorę udział w zorganizowaniu trzeciej dawki szczepień, żeby wyrobić się przed Ligą Konferencji.
A poza tym piłkarze mają rodziny, którym czasem też trzeba pomóc. Zdarzało mi się wieźć ich żony na poród (śmiech – przyp. red.) Pomagam też z ich przylotem zza granicy. Jeśli partnerka jest spoza Unii i nie jest rodziną, bywa to trudne. Jest wiele przepisów, które to regulują, ale jestem już z nimi dobrze obeznany. Można powiedzieć, że do urzędu wchodzę jak do domu. Znają mnie tam.
A co z transferami – ma pan jakieś obowiązki z tym związane?
Pomaga menager działu sportowego. Ona się tym zajmuje, a mnie tylko informuje: “słuchaj, będzie potrzebny transport z lotniska, albo na badania medyczne” i ja to już organizuję.
Jakie ma pan obowiązki przed meczem wyjazdowym?
Mecz wyjazdowy to zawsze organizacja hotelu, transportu, jedzenia. Z posiłkami jest o tyle łatwo, że od kilku lat mamy to samo meczowe menu. Jedynie kolacja w dzień przyjazdu się zmienia.
Współczuję. Od kilku lat to samo menu…
Jak coś się sprawdza, to nie ma sensu tego zmieniać. Piłkarze myślą podobnie. Dobrze się po tym czują. Jedynie po meczu mogą sobie pozwolić na pizzę czy burgera.
Czy pana obowiązki zależą od trenera, z którym pan współpracuje?
Tak, niektórzy trenerzy są skupieni tylko na wydarzeniach na boisku i swojej taktyce. Na mnie wtedy spadają wszystkie inne obowiązki związane z ustaleniem, co drużyna będzie robić po treningu. A inni sami układają drużynie plany na wszystko, prosząc mnie jedynie o zrealizowanie określonych zadań.
Jaki pod tym względem jest trener Tomasz Kaczmarek?
Trener jest bardzo zorganizowany i od nas wymaga tego samego. Przywiązuje dużą wagę do tego, żeby piłkarze byli zadowoleni, bo to oni wychodzą na mecz. Na ich występ wpływa wiele czynników, a zadowolenie jest jednym z nich. Z tyłu głowy nie mogą mieć jakichś nierozwiązanych problemów.
W ilu sztabach Lechii pan pracował?
Zaczynałem u trenera Nowaka, najpierw ucząc się swoich obowiązków od ówczesnego kierownika, a potem samodzielnie. Później był trener Owen, Stokowiec i teraz trener Kaczmarek.
Jak na przestrzeni tych lat zmieniała się drużyna i klub?
Każdy trener jest inny i wprowadza inny styl trenowania oraz zarządzania drużyną. Zmieniają się też oczywiście zawodnicy. Jak zaczynałem, to w drużynie był Sebastian Mila, Sławomir Peszko czy Milos Krasić. Wydaje się, że to szmat czasu, a to tylko 6 lat.
Podobno ma pan ksywki „Turysta” i „Patrol”. Dlaczego?
„Turystę” wymyślił Lukas Haraslin. Mówił, że przyjeżdżam zawsze w okularach przeciwsłonecznych i z uśmiechem na twarzy, jak “turysta”. Ale ta ksywka już nie funkcjonuje. A “Patrol” nadal na mnie wołają. Jak słoneczny patrol, który nad wszystkim czuwa. I do imienia Patryk.
Kiedyś był pan profesjonalnym hokeistą?
Tak, występowałem w Ekstraklasie. Ale gdy zacząłem grać w drużynie seniorów, to Stoczniowiec niestety upadł. Trzeba było znaleźć klub poza Gdańskiem, ale w Polsce w hokeju się nie zarabia. Wyjechanie gdzieś na południe Polski, zarabianie 3 czy 4 tysięcy i utrzymywanie się za to, jest trudne. Porzuciłem coś, co kocham.
A to, co robi pan teraz, jest pana pasją?
Nie wyobrażam sobie już innej pracy. Lubię pomagać ludziom. I tutaj prawie codziennie robię coś innego. Spełniam się. Pasja z hokeja przerodziła się w pasję do piłki. Bardzo mocno przeżywam każdy mecz, zwycięstwo i porażkę. Na ławce trenerskiej i na trybunach są zupełnie inne emocje. Nie do opisania. Teraz już trochę się uspokoiłem. Kiedyś tak przeżywałem mecze, że dostawałem upomnienia od sędziów.
Wkrótce czeka pana organizacja wyjazdów na europejskie puchary…
Zależy gdzie pojedziemy. Jak do kraju z Unii Europejskiej, to jestem w stanie zrobić to sam, ale dalsze wyjazdy często organizuje się za pomocą specjalnej agencji.
Czy miewa pan w ogóle wakacje?
Czasem się staram trochę odcinać. Ale całkowicie się nie da. Nie mogę dzień po meczu po prostu wyłączyć telefonu.
Co pan robi w wolnym czasie?
Nie mam wolnego czasu. Nawet jak mam wolne od pracy, to nadrabiam obowiązki w domu. Teraz mieliśmy przeprowadzkę, koniec sezonu, głowę mam zawaloną wszystkim. Ale moja mama mieszka we Włoszech, więc czasem z żoną i córkami do niej latamy.
Ma pan Gdańsku jakieś ulubione miejsca?
Mam sentyment do Dolnego Miasta, bo tam się wychowałem. Łąkowa, Szafarnia, Motława – moje tereny. Lubię też Stogi. W sezonie wolę jeziora. Morze poza sezonem.