Jak wygląda Pana praca od kuchni?
Jestem odpowiedzialny m.in. za stałe fragmenty gry – za przygotowanie tego typu treningów, analizę, odprawę. A poza tym mam takie zadania, jakie standardowo ma asystent trenera. Podział obowiązków poszczególnych członków sztabu szkoleniowego jest więc sprecyzowany przed treningiem. Jeśli nie prowadzę „swoich” zadań, do których jest przypisany, to wspieram innych trenerów. Czasem skupiam się na technice podań i autach. Czasami jest to „coaching” jednego zawodnika – jak ma się poruszać, w którym momencie ma wbiegać za plecy, a kiedy ma odpuszczać. Trener Kaczmarek daje nam dość dużo swobody. Poznaję jego wizję. Ale mam możliwość stosowania także swoich rozwiązań. Najważniejsze, że każdy wie, co robić i jest to spójne. Jako sztab dość szybko złapaliśmy „chemię”.
Jak zawodnicy Lechii radzą sobie ze stałymi fragmentami gry?
Uważam, że zrobiliśmy krok naprzód, jeśli chodzi o ten element. Ostatnio dobrze funkcjonują stałe fragmenty gry w ofensywie. To było widać w meczu z Lechem i Śląskiem. Stwarzamy zagrożenie i to cieszy. Jesteśmy na dobrej drodze. Zawodnicy coraz lepiej czytają ten element gry.
Jakie są największe atuty Lechii?
Między innymi precyzyjnie wykonywane dośrodkowania. Bardzo dobrze je wykonuje Ilkay Durmus, Christian Clemens, Jakub Kałuziński, Maciej Gajos, Rafał Pietrzak. Ale mamy też zawodników, którzy potrafią strzelać bramki, choćby nasi młodzieżowcy. Mamy bardzo dobre „głowy” – Nalepę, Tobersa, Maločę, Zwolińskiego.
W kilku klubach pracował Pan z młodzieżą. Mając porównanie, jak Pan ocenia naszych młodych zawodników?
Młodzi zawodnicy, którzy przychodzą na trening pierwszego zespołu Lechii Gdańsk, dobrze sobie radzą. Widać, że także doświadczeni seniorzy bardzo chcą im pomóc. Mówi się, że to trudne mecze pokazują jak przez mikroskop, jaki potencjał ma dany zawodnik. A nasi młodzi piłkarze w takich trudnych meczach dają radę. Oczywiście jeszcze muszą dużo pracować, żeby utrzymać poziom na boisku przez kilka spotkań, nie tylko raz na jakiś czas.
Kto dla Pana jest wzorem szkoleniowca?
Nie mam jednej osoby, o której mógłbym powiedzieć, że to mój wzór. Kiedyś byłem zafascynowany hiszpańską piłką i pojechałem tam na staż, by zobaczyć, jak oni to robią. Byłem też na stażach w klubach niemiecki, czeskich. Obserwowałem trenerów, którzy prowadzili drużyny występujące w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Ale trzeba znaleźć swoją drogę. Kiedyś miałem dwa dyski zewnętrzne z materiałami szkoleniowymi. Dziś rzadko do tego zaglądam. W pracy trenera trzeba obserwować piłkę, rozwijać się i myśleć. Kopiowanie jeden do jednego mi się nie sprawdziło.
A jeśli chodzi o czołowych trenerów zagranicznych, to dla mnie obecnie pochodzą oni z Niemiec – Klopp, Nagelsmann, Flick, Tuchel. Nadal jest też oczywiście genialny Guardiola. Ale powodzenie trenera zależy też od zawodników i budżetu, jaki ma się do dyspozycji.
Jakie ma Pan osobiste ambicje zawodowe?
Dzisiaj patrzę siedem dni w przód. Skupiam się na tym, co tu i teraz. Choć nie ukrywam, że od zawsze marzyłem, by kiedyś pracować w reprezentacji Polsk, nawet młodzieżowej. Chciałbym też zdobyć licencję „UEFA PRO” i dalej się rozwijać.
Jaki powinien być dobry trener?
To najtrudniejsze na świecie, ale w mojej opinii powinien być sprawiedliwy. Tyle że w sporcie ciężko określić tę sprawiedliwość… Poza tym trzeba się nieustannie rozwijać. Mógłbym powiedzieć, że ważny też jest spokój w ocenie sytuacji. Choć Diego Simeone jest akurat tego zaprzeczeniem, a jest wybitnym trenerem. Nie mam patentu na wiedzę, więc ciężko odpowiedzieć na to pytanie.
Co Pan robi, gdy nie zajmuje się Pan piłką?
Jadę do rodziny – do żony i córek, które mieszkają w Bydgoszczy. Mamy tam też fantastycznych przyjaciół. Gdy jestem w Gdańsku, to najbardziej lubię spędzać czas ze sztabem. Poza godzinami, które spędzamy razem w pracy, spotykamy się też prywatnie.
Trudno jest łączyć życie prywatne z zawodowym?
Bez akceptacji oraz wsparcia żony Zosi i córek nie byłoby to możliwe. Konieczne są decyzje: gdzie mieszkać, czy przeprowadzać się z całą rodziną, gdy dzieci mają swoje przedszkola, szkoły. Dziś moja żona Zosia mieszka z dziećmi w Bydgoszczy i na co dzień fantastycznie sobie radzi. Z Gdańska nie jest daleko. Zdarzyło mi się po południu wyjechać do domu i rano wracać.
Jak się Panu mieszka w Gdańsku?
Lubię Gdańsk. Tutaj studiowałem. Bardzo dobrze się tu czuję. To dla mnie bardzo ciepłe, pozytywne miasto.
Potrafi Pan sobie wyobrazić życie bez piłki?
Świat bez piłki byłby smutny (śmiech – przyp. red.). Może poszedłbym w stronę koszykówki? A gdyby nie było sportu… chciałbym pracować z ludźmi. Może bym został nauczycielem historii, albo bibliotekarzem, bo uwielbiam książki.
A jakie książki mógłby Pan polecić kibicom?
„21 lekcji życia na XXI wiek”, „Sapiens”, „Homo deus” Harariego, ale też „Antykruchość” i „Czarny łabędź”. Młodym sportowcom polecam „Czarną mambę” Bryanta. Teraz kończę czytać „Być Liderem” A. Fergusona. A z książek o piłce nożnej poleciłbym, żeby każdy oglądał mecze i wyciągał własne wnioski (śmiech – przyp. red.).