#WRACAMY #WEAREBACK

Zlatan Alomerović: Każdego dnia staram się udowodnić, że można na mnie stawiać! (1/2)

Obsada bramki Lechii Gdańsk jest przez wielu ekspertów oceniana jako najmocniejsza w PKO BP Ekstraklasie. Dwóch bramkarzy – Dušan Kuciak i Zlatan Alomerovic zamiennie strzeże gdańskiej bramki. Słowak rozpoczął sezon w bramce Lechii, ale po przerwie na występy reprezentacji i chorobie w bramce zastąpił go Zlatan Alomerović. W ostatnich tygodniach pytania o pozycję bramkarza były jednymi z częściej zadawanymi przez dziennikarzy i kibiców.

Tak na konferencji po wygranym meczu ze Śląskiem Wrocław mówił o tej sytuacji trener Piotr Stokowiec: – To pozytywny ból głowy, ale od przybytku głowa nie boli. Po to jest rywalizacja, abyśmy mogli mieć gotowych do gry bramkarzy. W tym momencie spojrzałem na tę sytuację z tej perspektywy, że Zlatan cały czas trenował, mocno pracuje i dostał swoją szansę gry. Nie zapominajmy, że też jest świetnym bramkarzem, który dwukrotnie doprowadził nas do finału Pucharu Polski i cały czas jest w dobrej dyspozycji. Mam nadzieję, że te zmiany wszystkim wyjdą na zdrowie, bo rywalizacja tylko sprzyja rozwijaniu umiejętności – i Dušanowi i drużynie i kibicom, bo chciałbym mieć na każdej pozycji tak zaciętą i wyrównaną rywalizację.

 

Czas pomiędzy meczami z Piastem Gliwice i Lechem Poznań wykorzystaliśmy na rozmowę ze Zlatanem Alomeroviciem. Rozmawiamy głównie o piłce, ale nie tylko.

 

 

– Urodziłeś się w miejscowości Priboj w Serbii, ale dorastałeś w Niemczech. Gdzie jest twoja ojczyzna, gdzie czujesz, że jesteś u siebie w domu?

– Do tej pory czerpię z obydwu kultur i z tego się bardzo cieszę. Serbski luz i przywiązanie do rodziny, z drugiej strony niemiecką dyscyplinę, punktualność to są między innymi cechy, które są częścią mnie, jako człowieka, który miał okazję być ukształtowany przez kultury dwóch różnych krajów i narodów. Jeśli chodzi o dom, to moja babcia mieszka w Serbii, moja mama mieszka w Niemczech. Muszę przyznać, że bywam częściej w Niemczech, niż w Serbii. Zależnie od tego, ile mamy urlopu, staram się jednak 10 dni w roku spędzić z rodziną w byłej Jugosławii, bo moi krewni mieszkają nie tylko w Serbii, ale też w Bośni czy Czarnogórze. Na urlop wybieram raczej miejsca, gdzie jest ciepło i jest plaża, a Serbia niestety nie ma dostępu do morza.

 

– Historia twoich przenosin z Serbii do Niemiec jest raczej znana. Rodzice w 1999 roku uciekli przed działaniami wojennymi. Kilka lat zajęło Wam jednak podjęcie decyzji, że zostajecie w Niemczech na stałe. Co ostatecznie przekonało Was, żeby zostać i naszych zachodnich sąsiadów?

– Naszym pierwotnym celem był wyjazd do Stanów Zjednoczonych, bo brat mojego taty mieszka w USA i chcieliśmy wykorzystać tę możliwość. Niemcy były tylko przystankiem w drodze za ocean. Minął rok, dwa lata, osiem lat i jednak nie zdecydowaliśmy się na dalsze przenosiny. Z ośmiolatka stałem się szesnastolatkiem, rozpocząłem naukę w nowej szkole, wtedy już też w moim życiu grały rolę treningi piłkarskie. Czuliśmy, że zapuściliśmy już korzenie w Niemczech i nie miało już sensu jeszcze raz tak dużo zmieniać w naszym życiu.

 

– Gdy musiałeś się przeprowadzić miałeś 8 lat. Byłeś na to jakkolwiek przygotowany, znałeś język kraju, do którego jechałeś?

– Nikt z nas nie był na to przygotowany. Gdy słuchałem historii opowiadanych przez rodziców o życiu w byłej Jugosławii w latach 70-tych czy 80-tych, to było to wymarzone miejsce do życia i nikt nie myślał o tym, żeby stamtąd wyjeżdżać. Mieliśmy piękne lato, porządną zimę, morze, góry, każdy kto chciał, miał zapewnioną pracę i do zarabiał tyle, żeby móc sobie pozwolić na dwa urlopy w roku, czy kupić auto. W tamtych czasach miejsce idealne do życia. Ze względu na wojnę wszystko się zmieniło. Jako dziecko nie mogłem być przygotowany na taką zmianę. Nawet, jeśli moi rodzice zastanawiali się nad wyjazdem, to na mnie spadło to dość niespodziewanie. Moje przygotowanie językowe nie było najgorsze, bo… mieliśmy w domu antenę satelitarną i oglądałem kreskówki również po niemiecku, ale po przyjeździe do Niemiec nie wystarczyło to do normalnego komunikowania się (śmiech). Na szczęście w wieku 8 lat nauka przychodzi o wiele łatwiej i szybciej.

 

– Czy te doświadczenia jakoś specjalnie Cię zahartowały?

– Od początku musisz o wszystko walczyć. Opuszczasz środowisko, do którego byłeś przyzwyczajony, wszystko trzeba wypracować na nowo, a wokół nie masz nikogo – nie ma babci, dziadka, cioci, nikogo oprócz rodziców. Dodatkowo jestem jedynakiem. Do tego doszła bariera językowa. Mogę to przenieść na grunt piłkarski, kiedy zawodnik przyjeżdża do nowego klubu, nie zna języka, nie ma żadnej bliskiej osoby, wtedy też nie jest łatwo. W danym miejscu musisz czuć się dobrze, żeby też móc zaprezentować pełnię swoich umiejętności. Kiedy otaczają cię dziesiątki problemów, to ciężko jest skupić się na grze. Oczywiście każdy potrzebuje innego wsparcia – jeden mniej, drugi więcej, ale uważam, że każdy zawodnik powinien mieć zapewnione struktury, które pozwolą mu czuć się dobrze w danym miejscu jako człowiekowi. Wracając do naszej historii – nie mogliśmy liczyć na takie wsparcie, bo nie przyjechałem do Niemiec jako piłkarz, ale jako uciekinier. W tym znaczeniu można powiedzieć, że to doświadczenie mnie zahartowało, bo nie dostaliśmy nic za darmo. Jak nie mogłem się porozumieć, to był mój problem. Nie mogłem oczekiwać, że ktoś poświęci mi czas i będzie starał się mnie zrozumieć, czy pomóc. Na niektóre rzeczy potrzebowałem tym samym więcej czasu, niż to bywa normalnie.

 

– Nigdy nie myśleliście, żeby wrócić?

– Dla moich rodziców ta zmiana była jeszcze trudniejsza niż dla mnie. Byłem młodym chłopcem, w głowie miałem zabawę, oglądanie telewizji. Rodzice natomiast zostawili w Serbii wszystko – pracę, rodzinę, przyjaciół, a gdy ma się 35 lat życie towarzyskie jest w rozkwicie. Dlatego im ciężej przyszła akceptacja tej zmiany, niż mnie, bo ze względu na wiek przeżywałem to inaczej. W tym wszystkim wszystko dla mnie było nowe, również język, którego praktycznie nie znałem. Ostatecznie potrafiłem przekuć to w pozytyw, bo nie rozumiałem też komentarzy pod moim adresem. Tym samym łatwiej było mi wytrzymać w szkole, bo nie rozumiałem też moich kolegów z klasy, w tym ich komentarzy, jeśli zrobiłem coś nie tak. Gdybym wszystko rozumiał, to być może jeszcze ciężej byłoby mi na początku. Ta sytuacja pokazuje, że zawsze staram się wyciągać pozytywy z tego, co mnie spotyka.

 

– Z drugiej strony twoja dwujęzyczność pomogła Ci jednak po przeprowadzce do Polski. Zarówno w Koronie Kielce jak też później w Lechii Gdańsk spotkałeś zawodników, którzy mówili po serbsku.

– Muszę szczerze przyznać, że najlepiej posługuję się językiem niemieckim. Serbskim w moim wydaniu jest ok, ale w stopniu dobrym, natomiast polskim znam na tyle, żeby sobie poradzić w codziennych sytuacjach. W Kielcach trener mówił po niemiecku co było dla mnie wygodne, z drugiej strony byli też zawodnicy z Serbii, z którymi też łatwiej było mi się porozumieć. Minusem w Kielcach z sensie językowym był fakt, że praktycznie nie uczyłem się polskiego i tym samym straciłem rok, żeby nauczyć się języka. Na boisku rozmawialiśmy po niemiecku, z kolegami z Bałkanów po serbsko-chorwacku i z pozostałymi zawodnikami po angielsku. Gdy przyjechałem do Gdańska językiem oficjalnym w szatni był polski. Trener mówił po polsku i początkowo czułem się jak piąte koło u wozu. Przysłuchiwałem się, próbowałem się porozumiewać z kolegami z szatni i tak nauczyłem się trochę polskiego, bez żadnych dodatkowych lekcji.

 

– Czy wobec takich trudności związanych z barierą językową zdecydowałbyś się w przyszłości na podpisanie kontraktu w kraju, którego języka nie znasz, np. Węgry czy Turcja? Czy raczej twoje doświadczenie z nauka języków ułatwiłoby Cię taką zmianę?

– Co do zasady decyzje o zmianie drużyny czy kraju miały dla mnie wyłącznie podłoże sportowe. W takich sytuacjach trzeba się zastanowić, czy tam, dokąd idę, mogę zrobić kolejny krok, rozwinąć się. Jeśli tak, to pozytywna odpowiedź na to pytanie przeważa przy podejmowaniu decyzji. Razem z żoną od początku byliśmy zgodni, że to jest najważniejsze i wtedy próbujemy się dopasować do sytuacji i warunków w danym miejscu. Nie wiem jeszcze, jak potoczy się moja przyszła kariera, ale wszystkie rozwiązania są jeszcze możliwe. Nie mamy takich barier, które powstrzymywałyby nas przed wyjazdem gdziekolwiek. To też potwierdza moje doświadczenie z polską ligą. Zanim tutaj przyszedłem, znałem 3 zespoły: ze względu na Kubę Błaszczykowskiego – Wisłę Kraków, na Roberta Lewandowskiego – Lecha Poznań i Legię Warszawa ze względu na występy w europejskich pucharach. Ale nie myślałem, że Ekstraklasa jest tak dobrze zorganizowana i ustrukturyzowana. Dopiero na miejscu przekonałem się, że to wszystko tak dobrze tutaj funkcjonuje. W Polsce niczego mi nie brakuje.

 

– W Polsce obowiązuje zasada „Gruby na bramkę”. Jak Ty trafiłeś do bramki?

– To była moja decyzja. Tutaj jednak muszę się cofnąć do czasów, kiedy mieszkałem jeszcze w Serbii. Wtedy byłem najmłodszym dzieckiem w sąsiedztwie i musiałem zaakceptować, że „stoję”, bo gdy miałem 5 lat, to koledzy z boiska mieli 15. Niewiele mogłem pomóc w polu, więc starałem się jak mogłem na bramce. Rodzice zauważyli, że mnie to wciągnęło i kupili mi rękawice bramkarskie. To było dla mnie duże wydarzenie. Gdy zatrzymałem jeden czy drugi strzał, ludzie wokół zaczęli mnie komplementować, jeszcze bardziej zaczęło mi się to podobać. Początkowo postawiony na bramce z czasem sam zdecydowałem, że chcę bronić i polubiłem to zadanie. Tata zawsze powtarzał, żebym tego nie robił, bo na boisku jest 10 pozycji, na których możesz grać, a bramkarz jest tylko jeden. Myślę, że jakąś rolę w wyborze pozycji bramkarza grało też to, że właśnie to mi odradzał. Do dziś sprawia mi to przyjemność i nie żałowałem ani przez chwilę, że podjąłem taka decyzję. Nie roztrząsam zdarzeń przeszłości, staram się raczej wyciągać wnioski, ale z wyboru pozycji bramkarza jestem absolutnie zadowolony.

 

– Na tej pozycji spędziłeś łącznie 9 lat w Borussii Dortmund. Od 2006 roku od drużyny U-17 dalej w drugiej i pierwszej drużynie z Zagłębia Ruhry. Świętowałeś z tą drużyną sukcesy – puchary, mistrzostwa, byłeś też członkiem zespołu, który grał w finale Ligi Mistrzów. Do jakich wspomnień z tamtego okresu najchętniej wracasz?

– Oczywiście sukcesy powodują, że atmosfera w drużynie i klubie jest świetna. Ale jestem wdzięczny, że mogłem w tym wszystkim uczestniczyć i nauczyć się, jak to jest z drużyny bez wielkich nazwisk zrobić zespół zdobywający najważniejsze trofea. Trenerzy ściągali wielu młodych zawodników, a przy tym cieszyli się olbrzymim zaufaniem, co powodowało, że nikt nie pytał, dlaczego ma coś robić tak, a nie inaczej. Nikt nie mówił, że dzień meczowy jest ważny, nie, każdy dzień był ważny. Jestem wdzięczny za to, że mogłem być częścią tego zespołu i mogłem to wszystko osobiście przeżyć. Niestety nie grałem w meczach o punkty, ale wtedy po prostu nie było takiej możliwości. Gdyby na przykład ter Stegen był wtedy na moim miejscu, też by nie grał. Wtedy wygrywaliśmy wszystko, a często musi dojść do jakiegoś załamania formy, żeby wpuścić młodego zawodnika, czy bramkarza. W BVB poznałem tam wspaniałych ludzi i tego nikt mi nie zabierze.

 

– W Dortmundzie twoimi kolegami byli między innymi Jakub Błaszczykowski, Robert Lewandowski czy Łukasz Piszczek. Dziś każdy z nich gra gdzie indziej – Kraków, Monachium, Dortmund. Dlaczego twoim zdaniem kariera Roberta Lewandowskiego rozwinęła się w taki sposób, co odróżniało go od pozostałych?

– Gdy przyszedł do Dortmundu, nie grał. Na jego pozycji grał Barrios, zdobyliśmy mistrzostwo kraju i mimo dużych umiejętności Roberta, nie dostawał wielu szans na grę. Zawsze jednak był blisko wejścia do podstawowej jedenastki, cały czas pracował, był otwarty na nowości, rozwijał się też w innych obszarach, nie tylko piłkarsko. Dużą wagę przywiązywał do przygotowania mentalnego i żywienia. W jego przypadku momentem przełomowym w Borussi był okres po turnieju Copa America, gdzie podczas finałowego pojedynku Barrios doznał kontuzji. „Lewy” wskoczył wtedy do podstawowego składu BVB w Bundeslidze, początkowo nie strzelał, ale gdy wrócił Barrios, strzelił trzy bramki, w kolejnych meczach znowu dokładał kolejne trafienia. I wtedy role się zamieniły – „Lewy” został jedynką, a Barrios numerem dwa. Nic się nie stało, zagrał tylko w Copa America, a Robert był na miejscu, zaczął strzelać i ostatecznie jeden z nich musiał odejść – jak wiadomo po tamtym sezonie Barrios zmienił klub. To, że Robert wyląduje tam, gdzie dzisiaj jest, wtedy nikt nie mógł tego wiedzieć. To równie dobrze mógł być każdy inny zawodnik z naszego zespołu, jak np. Mario Götze, który nota bene też z czasem przeszedł do Bayernu. Ale to Robert dzięki swojej pracy, zaciekłości, konsekwencji i silnej mentalności stał się fenomenalnym zawodnikiem.

 

– W Dortmundzie miałeś świetne warunki. Jedyną bolączką było to, że grałeś w drugiej drużynie BVB i nie mogłeś się przebić do pierwszego zespołu. Czy wobec tego odejście z Dortmundu było dla ciebie ciężkim doświadczeniem?

– To nie było ciężkie doświadczenie, bo było do przewidzenia, że skoro mieliśmy słabszy sezon to odejście Jürgena Kloppa jest tylko kwestią czasu. A za tym zawsze idą kolejne zmiany. Dotyczyło to również bramkarzy, w tym Weidenfellera, który był mistrzem świata, podwójnym mistrzem Niemiec, zdobył Puchar Niemiec i doprowadził drużynę do finału Ligi Mistrzów. Nagle w klubie chciano innego bramkarza. Był więc Weidenfeller, Langerack, ja i miał jeszcze dołączyć nowy bramkarz. Jasne stało się dla nas, że przynajmniej dwóch z nas musi odejść. Nowy trener nie znał mnie, ja miałem 24 lata i chciałem znaleźć klub, gdzie będę mógł wziąć na siebie odpowiedzialność, a nie tylko uczestniczę w treningach i gram w drugim zespole. Naturalnym wyborem w takim przypadku jest, że próbujesz swoich sił ligę niżej, sprawdzasz się i rozglądasz się za ofertami z Bundesligi. Poszedłem tą drogą i generalnie to był dobry wybór, czego nie mogę powiedzieć o wyborze klubu. Dałem się zwieść wielkością i tradycją Kaiserslautern, a powinienem większą uwagę zwrócić na to, jacy bramkarze tam grali. W ciągu ostatnich ponad 20 lat stawiali na własnych bramkarzy. Gdy przychodziłem, KSC miało wychowanka w bramce, a ja byłem na tyle zaślepiony wielkością klubu, że tego nie zauważyłem. Podsumowując wybrałem nie tą drużynę, ale kierunek 2. Bundesliga był właściwy.

 

– Wspomniałeś o trenerach. Który z nich miał na ciebie największy wpływ?

– Najwięcej czasu spędzam zawsze z trenerem bramkarzy. Oczywiście trenujesz z drużyną konkretne zagrywki, czy trening strzelecki, ale przez większość czasu pracuję z trenerem bramkarzy. Moje umiejętności bramkarskie w największym stopniu ukształtował obecny trener bramkarzy pierwszej drużyny Borussi Dortmund Matthias Kleinsteiber. Oczywiście mieliśmy odprawy i indywidualne rozmowy z Jürgenem Kloppem, żeby zrozumieć, jaką ma wizję prowadzenia drużyny. On umiał motywować nas do gry ponad nasze możliwości. Wychodzisz wtedy z poczuciem, że rzeczywiście możesz tak grać, nawet jeśli myślisz, że jest jednak inaczej. Po takim spotkaniu czy rozmowie wychodzisz pewny siebie, myślisz, że rzeczywiście potrafisz więcej. A jeśli zawodnik jest pewny siebie i do tego potrafi trochę grać w piłkę, to jest już bardzo dobrym zawodnikiem. Dlatego wrócę jeszcze do tego, co już powiedziałem. On był w stanie z młodych, dobrych zawodników bez znanych nazwisk osiągnąć wiele właśnie między innymi przez dodanie im pewności siebie. Każdemu zdarzają się błędy i każdemu też można je wybaczyć. To jest możliwe, gdy mamy ustalone zasady na boisku i poza nim. Do tego zawodnicy stale otrzymywali od trenera potwierdzenie, że robią coś dobrze, że potrafią i w efekcie piłkarze rozwijali się ponad swoje limity, nawet gdy wcześniej myśleli, że nie dadzą rady.

SPONSOR STRATEGICZNY

PARTNER TECHNICZNY

PARTNER MOTORYZACYJNY

PARTNER MEDYCZNY

PARTNER KLUBU

PARTNER KLUBU

LECHIA GDAŃSK

LECHIA GDAŃSK SPÓŁKA AKCYJNA
Ul. Pokoleń Lechii Gdańsk 1
80-560 Gdańsk
NIP: 957-10-15-123
tel. +48 58 76 88 401
fax +48 58 76 88 403
biuro@lechia.pl

NEWSLETTER

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z informacjami, nowościami i promocjami od Lechii Gdańsk!

Stworzone dla Lechii Gdańsk z dumą i pasją ♥ przez Nakatomi